Złotowłosa Złotowłosa
345
BLOG

Wysnute ze złotego włosa... cz. I

Złotowłosa Złotowłosa Rozmaitości Obserwuj notkę 3

 „Marceli chce wrócić” to opowiadanie, które się pisze od czasu do czasu. Czerpie z obserwacji życia, rozmów podsłuchanych w kawiarniach i autobusach, zasłyszanych historyjek, znajomych kobiet, znajomych mężczyzn, niewypowiedzianych emocji, potęgi przyjaźni, słodyczy miłości. Na razie nie wiadomo jakie będzie zakończenie, bo doprawdy nie wiem co wysnuje się ze złotego włosa…. Piszę je, bo myśli nie zawsze mam poważne - czasem rodzą się w hamaku mojej rozbujanej wyobraźni ;)

***

-         Marceli chce wrócić...

-         Dokąd? Do Kłodzka? Przecież tam nie ma perspektyw... pracy nie znajdzie...i w ogóle skąd Ty to wiesz? Widzieliście się ostatnio? – mama jak zwykle zarzuciła mnie potokiem słów. Ojciec jak zwykle siedział milczący tylko patrzył tak jakoś znacząco.

-         Nie, nie do Kłodzka – wtrąciłam w przerwie na oddech – do mnie chce wrócić...

-         Jak to do Ciebie??? – zdumienie mamy nie miało granic

-         No, normalnie... Do mnie... odwidziało mu się u tamtej panny..

-         I co Ty zamierzasz zrobić w tej sytuacji?? – dwa wykrzykniki prawie wisiały w powietrzu kiedy mówiła te słowa. Ojciec wzniósł tylko do góry prawą brew i czekał na rozwój wypadków.

-         No...- westchnęłam ciężko – no właśnie nie wiem....

-         Jak to nie wiesz dziecko?! – nagana w głosie była jakby wyraźniejsza – Jak to nie wiesz??? – przecież to oczywiste!! – tym razem przebrzmiewała nuta tryumfu jakby.

-   Dla Ciebie może oczywiste, ale ja wcale nie jestem pewna co zrobię – powiedziałam zrezygnowana, bo do takich wniosków doszłam próbując przez cały weekend określić swoje uczucia względem wiadomej sprawy. W tym samym momencie wyłączyłam fonię, bo choć bardzo kocham moją mamę, czasami dłużej nie mogę jej słuchać. Wiedziałam zresztą dobrze co może mi powiedzieć i prawdę mówiąc wcale mi się to nie podobało. Sama mogłam sobie to powiedzieć. Problem nie polegał na tym, że nie wiedziałam co powinnam zrobić, ale na tym, że wiedząc dokładnie, nie miałam pojęcia co naprawdę uczynię. I ile to będzie miało wspólnego z tym co powinnam. Ciężkie westchnienie ojca wyrwało mnie na moment z rozmyślań i wtedy usłyszałam ostatnie zdanie mamy.

-        My i tak zrobimy tak, jak Ty będziesz chciała córeczko. Przecież wiesz że dla nas jesteś Ty najważniejsza...No i Piotrek oczywiście – dodała skwapliwie, na wypadek, gdyby mój młodszy brat wyłonił się nagle z szafki kuchennej, otrzepując od niechcenia z mąki...

-         Mamo...ja przecież wiem.... i kocham Was za to. Po prostu jeszcze nie wiem co zrobię...

-         A może on zmądrzał? Może się zmienił?

***

-         Zmądrzał? Zmienił się?? Czyś Ty zidiociała dokumentnie??? Puknij się w głowę kobieto!!! Jakie zmądrzał? Jakie się zmienił??? Znudziło się palantowi wychowywanie cudzego dzieciaka i postanowił, że wróci do swojej żony kretynki, co oczywiście mu wybaczy, będzie na niego zarabiać jak przedtem i gotować dla niego obiadki trzydaniowe z ciastem, a na koniec dnia zrobi mu najlepszą na świecie laskę i jeszcze powie, że go kocha – głos Olgi ociekał ironią, ze wzburzenia zrobiła jej się pionowa zmarszczka na czole, a ręce zataczały jakieś nieskoordynowane okręgi. Chciałam coś powiedzieć, wtrącić, ale w momencie, gdy otwierałam usta, Olga dostawała jeszcze większego szwungu i leciała już po całości. Dowiedziałam się, że nie tylko jestem zidiociałą kretynką bez krzty honoru, nie tylko stratą czasu jest rozmowa ze mną, bo i tak niczego się nie nauczyłam, to jeszcze, że nawet warsztaty dla upośledzonych w stopniu umiarkowanym pt. „Jak sobie radzić w życiu codziennym” byłyby dla mnie zbyt zaawansowane, bo ja się w życiu poruszać kompletnie nie potrafię. Nie powtórzę nawet co mówiła o Marcelim, bo z pewnością nie nadaje się to do druku. Określenia najłagodniejsze to były „palant” i „mały fiutek”. Przy małym fiutku zaprotestowałam delikatnie, że nie taki znowu mały, ale moja przyjaciółka wspięła się znowu na wyżyny erudycji i powiedziała, że mały, malutki, malusieńki przede wszystkim dlatego, że mu staje do środka. Na moje pytające spojrzenie prychnęła pogardliwie, wzruszyła ramionami i dodała przewracając oczami:

-     Egocentryk taki, że mu nawet staje do środka! - W tym momencie spojrzenia wszystkich gości "coffeheaven", w którym siedziałyśmy z Olgą spoczęły na nas. Gwar kawiarniany jakby przycichł. Nieliczni mężczyźni nieznacznie spojrzeli w kierunku rozporków, znacznie liczniejsze kobiety wcale nie dyskretnie zaczęły chichotać... Olga jeszcze raz wzruszyła energicznie ramionami i odrobinę ciszej dodała:

-         Przecież dobrze wiesz, że w gruncie rzeczy on Cię ma w dupie!

-         No wiem....wiem... – smętnym głosem powtórzyłam oczywistą prawdę i bezmyślnie mieszając łyżeczką o długim trzonku w wysokiej szklance z caffe late dodałam z bezbrzeżnym smutkiem – ale wiesz Olga... ja nie chcę być samotną staruszką...

-         No nie!!! No trzymajcie mnie ludzie!! Samotną staruszką?? A ile Ty masz lat? Siedemdziesiąt?? – Olga z pewnością postanowiła zastosować wobec mnie nie tylko terapię wstrząsową, ale głośną terapię wstrząsową. Po jej pierwszym wybuchu na temat stawania do środka stałyśmy się chyba kawiarnianą atrakcją, bo przy siedemdziesięcioletniej staruszce, właściwie już wszyscy bez wyjątku przysłuchiwali się naszej rozmowie. Niektórzy nawet specjalnie się z tym nie kryli. Zobaczyłam wlepione w siebie błękitne oczy faceta siedzącego tuż obok i znowu poczułam się zawstydzona. Moje własne, prywatne sprawy nabierały znamion całkiem publicznych. Ściszonym głosem dodałam:

-      Nie, nie mam siedemdziesięciu lat, ale doskonale wiesz, że nie mam też dwudziestu. Nie jestem oszałamiającą laską i prawdę mówiąc nie mam już ochoty na obwąchiwanie kolejnych facetów pod kątem tego, który chciałby zostać przykładnym tatusiem i ojcem rodziny. Chciałabym pożyć trochę w spokoju. Mieć dom, mężczyznę dla którego mogę gotować i dzieci, na które Ty będziesz mogła wydawać majątek, bo pewna jestem, że rozpieściłabyś je do granic możliwości – ostatnie zdanie powiedziałam ze śmiechem, choć wcale do śmiechu mi nie było. Dzieci od dawna miały poczesne miejsce w moich marzeniach, ale do tej pory jakoś nie dane mi było tych marzeń spełnić.

-      I to wszystko ma Ci zapewnić ten dupek Marceli? – tym razem głos Olgi, chociaż spokojny ociekał jadem – Taak ? Zamierzasz mieć dzieci z tym...z tym... z tym impotentem??

-         Impotentem? Olga, skąd Ci to przyszło do głowy?

-       Psychicznym impotentem...impotentem sercowym...przecież ten fiutek nie ma uczuć wyższych – grzmiała – co Ci znowu do tej pustej głowy strzeliło?? Mało Ci facetów? Rozejrzyj się wokoło! Połowa samców w tej knajpie poszłaby z Tobą do łóżka, gdybyś tylko chciała kiwnąć palcem!

Wzięłam właśnie głębszy oddech, żeby odpowiedzieć Oldze, że nie chodzi o facetów do łóżka, bo z nimi nigdy nie ma większego problemu, gdy ktoś mnie uprzedził.

-         Za pozwoleniem Pań – odezwał się niebieskooki ze stolika obok – rzeczywiście Pani ma rację – powiedział patrząc na Olgę – ja sam chętnie... – tu zawiesił głos leciutko – ale... z tego co usłyszałem, koleżance nie chodzi o żadne przygody... raczej o poważny związek, czyż nie? – tu uśmiechnął się szeroko w moją stronę. Nie mogę powiedzieć, sprawiał miłe wrażenie, ale rozbieranie na części pierwsze mojego nieudanego małżeństwa przez obcych ludzi, to było coś ponad moje siły.

-         Mam dość!! – powiedziałam z mocą, wstając od stolika – nie będą obcy ludzie wysłuchiwać moich problemów. Koniec. Idziemy stąd. – I zanim Olga zdołała zaprotestować złapałam kurtkę, plecak i zaczęłam kierować się w stronę wyjścia. Przy drzwiach odwróciłam się, żeby sprawdzić czy Olga idzie za mną i wtedy zobaczyłam wbite we mnie błękitne spojrzenie. Mężczyzna uśmiechał się leciutko, ale nie czułam w tym uśmiechu żadnej ironii. Raczej życzliwość.

 cdn.

"Miłość porusza się na dwóch nogach. Jedną z nich jest miłość do Boga, a drugą miłość do ludzi. Rób wszystko, abyś nie kuśtykał, ale biegnij na obu aż do samego Boga." św.Augustyn (...) Nie trzeba żałować ani cierpienia, ani śmierci, która jest powrotem na łono Boga, ani nawet żałoby. Bo ten, co odszedł, jeśli czcimy jego pamięć, jest potężniejszy i bardziej obecny od żywych. Antoine De Saint-Exupery "Twierdza"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości