Złotowłosa Złotowłosa
391
BLOG

Wysnute ze złotego włosa... cz. II

Złotowłosa Złotowłosa Rozmaitości Obserwuj notkę 12

 ***

Nowy Świat jak zwykle wypełniony ludźmi, falujący od ich oddechów, siatek z zakupami, dymu z papierosów, zaśpiewów rumuńskich dzieci i matek, mieniący się kolorami wystaw i ulicznych straganów z tulipanami, choć to dopiero koniec lutego, brudny od śniegu rozdeptywanego tysiącami butów na brązowoburą breję podziałał na mnie przygnębiająco. Szybko pożegnałam się z Olgą, która i tak spieszyła się, by odebrać Weronikę z przedszkola i wolnym krokiem poczłapałam w kierunku domu. Na rondzie de Gaulle`a smętna palma, której ktoś z niewiadomych przyczyn oberwał liście, straszyła przechodniów brązowym kikutem. Nie spoglądając za bardzo na boki usiłowałam przejść przez jezdnię w stronę Alej, gdy z zamyślenia wyrwał mnie świdrujący dźwięk. Gwizdek! Oho! Policjanci z Miami się na mnie zaczaili. Widocznie przechodziłam na czerwonym. Nic to. Byłam w nastroju, żeby iść w zaparte. Gliniarz, który kiwał na mnie palcem nie wyglądał na skorego do żartów.

-         Na wzrok się badała? – zapytał ze śmiertelną powagą. Padający śnieg osiadł mu na czubeczku nosa w postaci maleńkiej kropelki, która chwiała się delikatnie i próbowała sturlać w kierunku wąsów. Chyba ta kropelka sprawiła, że odważyłam się odpowiedzieć zaczepnie:

-         Jak widać.

-         Co jak widać?? Pytam przecież. Na wzrok? Badała się??

-         Jak widać – odpowiedziałam ponownie, naiwnie wierząc, że policjanci są głupi tylko w dowcipach i facet z pewnością skojarzy swoje pytanie z moimi, noszonymi od ósmej klasy, okularami.

-         Pani nie żartuje, proszę panią, pani z władzą ma do czynienia, i jak pytam się czy się badała na wzrok to odpowiadać trzeba a nie zagadki jakieś.

-         Jak widać – odrzekłam po raz trzeci, tym razem dla pewności dotykając lekko drucianych oprawek. W duchu jeszcze chciałam zapytać czy prosi mnie o rękę czy do tańca, ale pomyślałam, że tej subtelności to już nie zrozumie na pewno. Czemu połowa społeczeństwa nie potrafiła mówić w swoim ojczystym języku? 

-         Aaaa – pojął wreszcie przedstawiciel władzy i uznawszy chyba, że noszenie okularów kwalifikuje mnie od razu do kategorii daltonistów dodał - Jak taki ludzik jest, że stoi, to pani też stoi, a jak idzie to pani też idzie, znaczy jak czerwone – się stoi, a jak zielone się idzie. Zrozumiała?

-         Taaa. Zrozumiała – przyznałam potulnie. Ludzie mogą być fascynujący w swej głupocie. Także policjanci.

Odprowadzana wzrokiem grubasa w stalowoszarym mundurze, tym razem wraz z ludzikiem, który wyraźnie szedł, przekroczyłam Aleje Jerozolimskie. Chociaż od domu dzielił mnie dosłownie kawałek szłam niemrawo, cały czas w myślach trawiąc spotkanie z Olgą. Miała rację. Niestety miała rację. Marceli nie zasługiwał na drugą szansę. Olga pewnie powiedziałaby, że nie zasługiwał nawet na pierwszą, ale ten romantyczny kawałek mnie mówił, że na pierwszą to on owszem, zasłużył. Oooo. To był niebezpieczny temat. Wspomnienia to był zdecydowanie niebezpieczny temat. Przy wspomnieniach wciąż się rozklejałam. Trzeba skupić się na teraźniejszości. Trzeba się zastanowić co robić. Kurczę, przecież muszę się z nim spotkać, te wspólne rozliczenia podatkowe. Ehh. Swoją drogą to farsa jakaś. Nie mieszkamy razem półtora roku, a rozliczamy się wciąż wspólnie. No tak. Mój mąż lubi wygodę. I to pewnie dla niego korzystniejsza sytuacja. Teraz przecież więcej pracuje, niż wtedy, gdy mieszkał ze mną. Wtedy to ja siedziałam po godzinach, żeby było na wszystkie przyjemności. Na marzenia materialne Marcelego, na jego hobby. Nie to, żebym mu miała za złe. Bo nie miałam. Cieszyłam się, że może spełniać swoje marzenia, że może mieć to, czego przedtem nigdy mieć nie mógł. Ale prawda jest taka, że dopiero ta panna sprawiła, że nagle nabrał szwungu do zarabiania kasy. Ciekawe... Na nią czy na to dziecko. A co mnie to obchodzi właściwie? No nie. Powinno mnie obchodzić. To także aspekt wiadomej sprawy. Sprawy o kryptonimie POWRÓT. Bo według Olgi to przecież chodzi o to, że on już ma dość takiego harowania własnego. Przypomniały mu się stare dobre czasy, kiedy to żonka na niego zarabiała, kiedy nie musiał się o nic martwić i postanowił wrócić...wypocząć...rozwinąć skrzydła, a jak już nabierze sił, rozejrzeć się za świeżym mięsem... Tak. To było bardzo prawdopodobne. To bardzo pasowało do Marcelego. I właściwie to on mi nie powiedział czemu chce wrócić. Odkrywczość tego stwierdzenia sprawiła, że aż stanęłam w miejscu. Właśnie. Nie było żadnych uzasadnień. Tylko prośba, żebym się zastanowiła czy to możliwe. Czy możliwe jest żebyśmy zaczęli jeszcze raz. Mój Boże... Rok temu o niczym innym nie marzyłam, o nic innego się nie modliłam. Ale przez rok wiele się wydarzyło. Zmieniłam się. To na pewno. Właściwie uczciwiej byłoby powiedzieć, że zmienili mnie mężczyźni. Powinnam napisać książkę, zaśmiałam się w duchu. Książkę pod tytułem „Mężczyźni mojego życia”. Ha! I z pewnością Marceli nie byłby jedynym jej bohaterem. O nie. I co z tego. Naiwna jestem i głupia tak jak przedtem. Matko, ile ja głupot w życiu narobiłam. Trzeba być skończoną kretynką, żeby się tak dawać wciąż nabierać. Olga ma rację. Zakład dla upośledzonych umysłowo – to jest miejsce dla mnie. Przypomniał mi się Strawiński. Ależ dałam się zrobić temu facetowi... całe szczęście, że siedzi teraz w Kanadzie, daleko ode mnie. Na samo wspomnienie aż mnie zatrzęsło. To prawdziwy cud, że wyjechał. Gdyby nie to, do dziś pewnie męczyłabym się z tym egocentrykiem i pewnie nawet wylądowałabym już na Sobieskiego. Potrząsnęłam głową, jakby to miało pomóc odrzucić złe wspomnienia. Miałam zająć się Marcelim. Miałam się zastanowić co robić z Marcelim. Spokojnie. Nie nerwowo. Na wszystko przyjdzie czas. Marceli. Właśnie. Jak to właściwie się stało, że mnie o to zapytał. Czy ja go przypadkiem nie sprowokowałam jakimiś durnymi pytaniami egzystencjalnymi z gatunku czy jesteśmy szczęśliwi i zadowoleni z własnych wyborów? Mogło tak być – przyznałam się sama przed sobą – mogło tak być. Cóż. Nie będę płakać nad rozlanym mlekiem. Trzeba się z tym zmierzyć. I tak wszyscy mi to przepowiadali. Zwłaszcza faceci. Mężczyźni mojego życia. Każdy mówił, że Marceli to kretyn. Że od takiej kobiety jak ja się nie odchodzi. Że jak mu tamta da popalić, to wróci. No, w każdym razie, że będzie chciał wrócić. Czemu ja im nie wierzyłam? Czemu? Miałabym więcej czasu, żeby przygotować jakąś strategię, zastanowić się. Z pewnością mogłam sobie kupić misia. Na wspomnienie rozmowy z Marcinem, aż się roześmiałam w głos. Taaak. Marcin niczego nie owijał w bawełnę. Walił prosto z mostu. Oczami wyobraźni zobaczyłam ekran swojego komputera w pracy, okienko komunikatora i naszą rozmowę:

-         Dobra, księżniczko... trzeba Cię nauczyć asertywności...

-         TrzebaJ

-         Misia masz?

-         Czy co mam?

-         Misia czy masz pytam

-         Takiego pluszowego? Zabawkę?

-         Tak...pluszowy czy nie pluszowy...wszystko jedno...miś ma być

-         Nie mam. A po co mi miś?

-         Musisz mieć. Kup.

-         Dobrze kupię, ale po co? I co ma miś do asertywności?

-         Bierzesz misia...

-         Taak...

-         Sadzasz przed sobą..

-         I?

-         I na początek trzy razy dziennie mówisz do misia: spierdalaj

-         :D

-         Nie śmiej się tylko powtórz

-         Ale Marcin...

-         Nie ma ale...powtarzaj...

 ***

 Skrzynka na listy była wypełniona po brzegi. Głównie jakieś durne reklamy. Kiedy miałabym się wybrać do meksykańskiej knajpy, hm? Przekładając z jednej ręki do drugiej i kwalifikując do wyrzucenia natrafiłam na normalną białą kopertę. Znaczek banku. Niedobrze. Adresat – Marceli. Jeszcze gorzej. Co to może być do cholery? Nieuważnie wrzuciłam śmiecie do stojącego pośrodku podwórka-studni kosza i nerwowo zaczęłam szukać w torebce kluczy. Cholera, dlaczego wciąż przychodzą tu do niego listy? Powinnam otworzyć? Oczywiście, że nie! To przecież nie do mnie. Ale właściwie czemu nie? A jak to coś groźnego? Boże, może wziął jakąś pożyczkę i teraz będę musiała ją spłacać. O nie! Otworzę. Z postanowieniem popełnienia przestępstwa, dziarsko weszłam na trzecie piętro pokonując w rekordowym tempie drewniane, niewygodne schody. Widok siebie za kratami z książką w ręku wydał mi się nawet przez moment atrakcyjny. Nóż kuchenny był pod ręką, ale postanowiłam zabawić się w prawdziwego szpiega. Jak szaleć to szaleć. Postawiłam czajnik z wodą na gazie i wpatrując się w niego intensywnie, jakby od tego woda miała zacząć gotować się szybciej, czekałam na pierwszą chmurkę pary. No, wreszcie. Książki się na coś przydają. Klej nie trzymał zbyt mocno i już po chwili czytałam pismo z banku zaadresowane do Marcelego. No tak. Intuicja mnie nie zawiodła. Kredyt. Spory. Kurna, i co teraz? Usiadłam zrezygnowana przy kuchennym stole. Jakby na to nie patrzeć, Olga ma rację, idiotka ze mnie jak się patrzy. Będę jeszcze spłacać kredyt Marcelego. Łzy pojawiły się nagle, razem z poczuciem bezradności i żalu, który nie opuszczał mnie od tak dawna. Jak on mógł. Już tyle razy zachował się wobec mnie podle i wciąż mu mało. I co ja mam zrobić? Może dlatego właśnie miałam się zastanowić czy spróbujemy jeszcze raz? Obezwładniające uczucie wstydu, że znowu przez maleńką chwilkę, ale jednak, dałam się nabrać, odbiło się od dna mojej duszy i załomotało z siłą wodospadu do mojego mózgu. Kobieto, pozbieraj się wreszcie i zrób to, co dawno już powinnaś zrobić. Na początek może po prostu weź i spakuj te jego szpargały i książki. Olga mówiła, że z rozkoszą je zawiezie pod dom tej panny. A zaraz potem napisz mail albo sms, że w tym roku nie będziesz się z nim rozliczać na pewno. Dwa postanowienia to nie jest chyba zbyt dużo, co? Nie jest – odpowiedziałam sama sobie, energicznie wytarłam nos i uśmiechnęłam się do wyobrażenia Olgi podjeżdżającej swoim volvo pod dom Marcelego.

 

cdn.

 

 

"Miłość porusza się na dwóch nogach. Jedną z nich jest miłość do Boga, a drugą miłość do ludzi. Rób wszystko, abyś nie kuśtykał, ale biegnij na obu aż do samego Boga." św.Augustyn (...) Nie trzeba żałować ani cierpienia, ani śmierci, która jest powrotem na łono Boga, ani nawet żałoby. Bo ten, co odszedł, jeśli czcimy jego pamięć, jest potężniejszy i bardziej obecny od żywych. Antoine De Saint-Exupery "Twierdza"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości